Wpływ ciszy
Wielu osobom filharmonia absolutnie nie kojarzy się z ciszą (mam na myśli koncerty). Jednak kiedy musisz przemieszczać się z aparatem oraz naciskać spust migawki, okazuje się, że jest tutaj strasznie cicho i słychać każdy szmer. Zdarza się, że z powodu kilku kaszlnięć dyrygent wstrzymuje rozpoczęcie koncertu.
Oczywiście, w wielu miejscach fotograf powinien zachowywać się tak, jakby go nie było. Jednak to filharmonia jest miejscem, gdzie trzeba być wyjątkowo CICHO, a zdjęcia można robić tylko wtedy, kiedy orkiestra gra głośno (o czym za chwilę). Statystycznie te głośne momenty są jednak nieczęste, przynajmniej z punktu widzenia fotografa.
Filharmonia – mój pierwszy wieczór
Ten koncert utkwił mi w pamięci, a winna była temu jedna sekunda.
Od początku trzymałam się zasady: orkiestra gra głośno – ja naciskam migawkę. No i nacisnęłam raz, drugi, trzeci… (a posługiwałam się wtedy aparatem, który nie miał tak cichego spustu migawki, jaki mam teraz). Nagle, w jednej, tej samej sekundzie, muzyka ucichła całkowicie. Ja, trochę z rozpędu, nacisnęłam spust. To zwykłe PSTRYK wydało mi się niemal hukiem. Pan wiolonczelista zmierzył mnie okrutnym wzrokiem. Poczułam jak zapadam się pod ziemię, a krew na policzkach zaczyna parzyć. Minął dobry kwadrans zanim zdecydowałam się na kolejne zdjęcie, w dodatku TO niefortunne wcale nie okazało się zdjęciem życia.
Potem, przed kilkoma następnymi koncertami, przesłuchiwałam zapowiadane kawałki i zapisywałam sobie, przez ile minut będzie cicho, a przez ile głośno, aby nic mnie nie zaskoczyło. I z tą karteczką chodziłam 🙂
Przygotowania
Przed każdym koncertem w Filharmonii Bałtyckiej sprawdzałam z ilu części składa się występ, ile trwają poszczególne fragmenty oraz czy jest solista.
Jak jest solista np. przy fortepianie, muszę wiedzieć w jakim momencie wystąpi, aby ustawić się na czas w dobrym miejscu, bowiem tylko z jednego tak naprawdę punktu można zrobić mu dobry portret. Stając gdzie indziej mogę pooglądać jedynie jego plecy.
Fotograf dużo chodzi
Kadry robione tylko z jednego miejsca są nudne. Dobrze jest więc co jakiś czas się przemieszczać.
Utrapieniem fotografa są drzwi prowadzące z foyer na salę. Rzadko da się je zamknąć bez specyficznego KLIK!
Fotograf jednak głównie stoi
- Stoję i stoję, bo pan Szostakowicz postanowił napisać utwór, w którym cichy fragment trwa 20 minut z rzędu (pamiętacie: cisza = zero zdjęć), a w korytarzyku, gdzie przyszło mi postać, nie ma jak przycupnąć.
- Stoję, i choć orkiestra gra wspaniale głośno, ciągle nie udaje mi się dobrze uchwycić muzyka. Aparat od długiego już czasu mam przy oku, plecy zgięte, bo tylko w tej pozycji jest dobrze widoczny solista w wizjerze. Kompletnie nie mogę drgnąć, bo a nuż TERAZ będzie TEN kadr. Ręce zaraz mi odpadną.
W końcu JEST! I za to lubię tę pracę 🙂
Stoję, ponieważ czekam:
- aż wreszcie perkusista uderzy w talerze (w muzyce klasycznej to gest sporadyczny)
- aż dyrygent odwróci się w moją stronę
- aż smyczek przestanie zasłaniać oko skrzypaczce
- aż pianista podniesie głowę znad klawiatury
- aż….
A jak już doczekam się odwrócenia dyrygenta, to, o losie złośliwy, fagoty i flety przestają grać. Czekam więc dalej 🙂
Robić czy nie robić?
O ciszy nie powiedziałam najważniejszego: gdy jest cichy fragment, to dyrygent, a zwłaszcza pianiści, mają najpiękniejszy wyraz przeżywania muzyki na twarzy. A Ty nie możesz zrobić zdjęcia (!) i w duchu modlisz się, aby w końcu zabrzmiały jakieś bębny lub choćby puzony. Ileż to ja mam potem takich niespełnionych, „cichych” kadrów w głowie…
Co fotograf lubi
Właściwie nie tyle lubię, co wręcz uwielbiam dyrygentów, którzy co jakiś czas wykonują ciekawy gest, zatrzymując się jednocześnie. Dosłownie zamierają na sekundę. TĘ sekundę.
Czego fotograf nie lubi
Nie lubię melomanów, którzy kupują bilety do Filharmonii, a potem… nie przychodzą ;-). Zwłaszcza tych w pierwszych rzędach. To przez nich koncert wygląda potem na zdjęciach tak, jakby był mało udany i tym samym publiczność nie dopisała. Bo jak już znajdę sobie dobre ustawienie, na przykład ładnie komponujące się smyczki z dyrygentem – trach! – pusty fotel czyli luka w tle. A nie daj Boże kilka miejsc pustych obok siebie! Nawet czekanie aż dyrygent się przesunie, nic nie da. Dyrygenci nie przesuwają się nigdy. Ich ruchy ogranicza maleńki podest, na którym stoją.
Ja także możliwości ruchu, podejścia, przesunięcia, mam bardzo ograniczone i takie „spacje” w publiczności nie wyglądają najlepiej.
Światło
Filharmonia pod względem oświetlenia nie rozpieszcza fotografa. Światło pada mocno z góry, co jest plusem dla muzyków, ponieważ nuty muszą być dobrze oświetlone. Dla fotografowanych osób nie jest jednak zbyt korzystne. Robią się na twarzy cienie pod oczami oraz pod nosem, przypominając wąsik.
Jednocześnie są bardzo duże kontrasty pomiędzy białymi, mocno naświetlonymi kartkami na pulpitach, nieskazitelnie białymi koszulami panów, odbijającą światło podłogą, a czarnymi frakami i sukniami.
Na światłomierz nie ma co liczyć ale to jest akurat miłym wyzwaniem.
Cztery krótkie historie
Historia pierwsza: ukłony
Ilu dyrygentów i solistów, tyle rodzajów ukłonów. Dla fotografa mają one istotne znaczenie. Niektórzy kłaniają się dwa razy i szybko znikają ze sceny, przez co zrobienie im zdjęcia w wyprostowanej pozie można uznać za łut szczęścia. Inni kłaniają się wiele razy, długo i dogłębnie. Wówczas ma się dużo czasu na zrobienie zdjęcia czyli z piętnaście sekund albo nawet dwadzieścia.
Japoński pianista Takashi Yamamoto kłaniał się wiele razy, bardzo szybko, bardzo nisko. Kłaniał się i kłaniał. Prawie w ogóle nie chciał się wyprostować. Strzeliłam serię zdjęć jak reporter wojenny. Bez szans. Wszystko poruszone. Na szczęście był bis, po którym muzyk zrobił w końcu przerwę w ukłonach:
Historia druga: włosy
Z koncertu Leszka Możdżera pozostały mi kadry bez twarzy muzyka 😉
Ponieważ filharmonia była tego dnia wypełniona publicznością po brzegi, a krzesła dostawiono aż pod samą scenę, nie można było podejść, aby fotografować od dogodnej strony. Pozostało mi jedynie miejsce, skąd widać było profil pianisty. Tak się składa, że pan Możdżer, nachylając się nad klawiaturą, miał cały czas twarz zasłoniętą swoimi długimi włosami. Ok, czasami widać było nos.
Ostatecznie najciekawszy wyszedł kadr ostatni, gdy po koncercie publiczność masowo zaglądała do wnętrza fortepianu, podziwiając używane przez muzyka nietypowe artefakty.
Historia trzecia: wciśnięta
W czerwcu Filharmonia Bałtycka organizuje koncerty na świeżym powietrzu, zwane Koncertami Promenadowymi. Na jednym z nich wystąpiła Orkiestra Marynarki Wojennej. Panowie z orkiestry byli tak uprzejmi, że pozwolili mi poprzeciskać się z aparatem pomiędzy instrumentami. Ale miałam stres, aby nic nie potrącić!
Mogłam za to stanąć twarzą w twarz z dyrygentem.
Historia czwarta: głośna cisza
Koncerty Solidarity of Arts również odbywają się w plenerze. Są trzy sceny, na których muzyka rozbrzmiewa naprzemiennie. Dostałam szczegółową rozpiskę, ile minut trwa dany występ. Zrobiłam z tego cały grafik: w której minucie stoję pod daną sceną, w której minucie zaglądam od tyłu, a w której idę do kamerzystów, aby ogarnąć z rusztowania całość.
Dzięki potężnemu nagłośnieniu można było porobić bardziej intymne kadry nawet w tak zwanych cichych momentach. Tutaj naciśnięcie spustu migawki nie było w ogóle słyszalne.
Czułam się bezkarnie.
Czy, jak patrzysz na zdjęcie, zastanawiasz się czasem jak ono powstało? 🙂